niedziela, 25 czerwca 2017

rowerem





Jeszcze jakiś czas temu, gdy ktoś mnie pytał, czy uprawiam sport, robiłam wielce zakłopotaną minę.
Niby trochę narty - czytaj pięć dni w roku, w porywach do siedmiu...
Niby trochę biegałam - kolejne pięć razy...w roku, chyba, żeby liczyć bieganie po domu w poszukiwaniu drugiej skarpetki, drugiej rękawiczki i gumek do włosów... Ale takiej kategorii w endomondo nie ma o dziwo...
Czyli raczej słabo.


Na szczęście od ponad roku jeżdżę. Mam swój własny miętowy rower i bardzo się polubiliśmy.
Staram się trenować (to tak ładnie brzmi, prawda? zamiast przejażdżka rowerem - trening!)...


 no więc staram się trenować choć raz, dwa w tygodniu, średnio po 30km. Udaje się różnie, czasem trzy razy, a czasem ani pogoda, ani obowiązki nie pozwalają wyjechać przez cały tydzień lub dwa. Jeżdżę średnio 20km/h, pięknie się przy tym zmęczę (mój Mąż mentor "robi" 90km w 2,5 godziny, więc sobie policzcie dla porównania).
No właśnie. Uwazam, że dobrze jest za dużo się nie porównywać, za moment wyjaśnię, czemu to nie jest takie istotne.
W czerwcu po raz pierwszy brałam udział w prawdziwych rowerowych zawodach. BIKEFUN, czyli Leszczyński Maraton Rowerowy, to coroczna, dość duża impreza, przyciągająca kilkuset uczestników, ludzi, którzy kochają jeździć na rowerze, młodych, starszych, kolaży, amatorów, rodziny z dziećmi. Jest zabawa. Jest ściganie, głównie z samym sobą, próba własnych możliwości, wysiłek i satysfakcja. Mój mini dystans - obok zawodowców, którzy robili pętlę 90km - wynosił 30 km. Dojechałam do mety nie pierwsza, ale też i nie ostatnia, choć przez część drogi trochę bałam się, żeby nie wyprzedził mnie samochód zamykający wyścig:) haha:) ale czasówkę miałam naprawdę dobrą, jak na mnie, bawiłam się świetnie, a po drodze pokiwałam do tylu kibiców, małych i dużych, stojących w bramach swoich podwórek, wiwatujących na zakrętach, we wszystkich mijanych wsiach, że buzia sama się śmiała, radocha na całego:) Nie martwiłam się wynikiem, tym, że jestem zdecydowanie amatorem, rower daje taką frajdę i poczucie luzu i wolności, że nie znajduję tu miejsca na porównywanie, rywalizację do utraty sił i za cenę przyjemności. Każdy jeździ inaczej, ma inny sprzęt, różną ilość czasu wolnego, który może przeznaczyć na treningi. Najważniejsze, że...wychodzę z domu, wsiadam na rower i po prostu jadę przed siebie. Dokąd chcę. A po drodze mam czas na to, żeby dostrzec chmury na pięknym niebie, tych kiwających i podglądających. Albo całkiem nic. Mogę poczuć wiatr na karku, promienie słońca na twarzy. A przy tym spalić kilkaset kalorii.
Brawo ja:)











Rowerowa pasja jest zaraźliwa:) Jeździ coraz więcej członków naszej Rodziny, zaczynamy jeździć z dziećmi, Janko jest jeszcze za mały na samodzielne podróżowanie po szosie, ale na tyle lekki, że wozimy go w foteliku:)



Jest rower, jest fun!:)



4 komentarze:

  1. Ulala! A mnie się wydawało, że moje 16 km/h to całkiem dobry osiąg ;) Jesteś mistrzynią, brawo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od czegoś trzeba zacząć:) A potem robi się trochę z górki:)

      Usuń
  2. Brawo. Masz rację, nie ma co się porównywać, tylko cieszyć się własną drogą. Wielkie gratulacje. Kocham jazdę rowerową. Daje ona poczucie prawdziwej wolności. Na maratonie jeszcze nie byłam, ale może kiedyś.

    Wasze rodzinne zdjęcia zawsze dają mi uśmiech na twarzy.

    Miłego dnia. :)

    OdpowiedzUsuń