niedziela, 18 czerwca 2017

mniej istnieć, żeby bardziej być





Każdy z nas ma swoje lepsze i gorsze dni.
Każdemu zdarzają się sukcesy, którymi nie sposób się nie chwalić. Ale zdarzają się też i momenty, których zwyczajnie się wstydzimy.
Każdy ma prawo do błędu, może się pomylić, zapędzić. Ale zaraz obok ma i prawo do poprawy, do nowej szansy. I tej kolejnej.
Każdemu może się nie udać. Ale może się też udać, dzięki wielkiej pracy i poświęceniu.

Smutne to czasem, że niby wiedząc to wszystko - nadal - często czujemy się lepsi, mądrzejsi i ważniejsi.
Nieomylni.
I pragniemy poinformować o tym cały świat. Czy tego chce, czy nie.

Tłumy specjalistów wyrażają publicznie swoje opinie, krytykę, pogardę, opierając się na zdaniu bez kontekstu, zdjęciu bez opisu, wyglądzie bez historii.
Odruch? Emocje? Nuda?
Możliwość komentowania bez ograniczeń, cenzury, skrupułów. Wręcz walka na komentarze i argumenty.
Żeby poczuć się... lepszym, mądrzejszym, ważniejszym?
W ocenie własnej, czy innych?
Jak dobrze byłoby, gdyby tak choć część z nas zamilkła, wybrała backspace,  a nie enter...

Media. Portale. Internet.
Mówią, że żeby istnieć, trzeba mieć konto tu i tam. Sama takie posiadam, bo jedno sprzyja komunikacji, drugie wywołuje uśmiech, trzecie mobilizuje. Wszystkie z pewnością kuszą. Polubieniem mojego istnienia.
Ale coraz częściej mam ochotę zniknąć, nie istnieć, nie wiedzieć.
Coraz częściej mam wielką ochotę po prostu być, zwyczajnie, jak dawniej, jak w czasach budek telefonicznych i papierowych listów. Czuć, że oddycham, gapić się na wszystko to, co dzieje się blisko i wokół mnie. Odgrodzić się od wyrażanych opinii i samej się tego oceniania wyzbyć.
Kolejny raz zamykam konto na IG, ale na czas sukcesów ponownie je aktualizuję, bo polubienia tak cieszą! Bo lubię się chwalić, bo wtedy czuję się lepiej? I smagam tymi palcami po ekranie... Dodaję, lajkuję, i wkurzam się znowu. Mimowolnie czytam kolejny milion komentarzy do tekstów, które zupełnie mnie nie interesują, komentarze obcych mi osób, nie zawsze... uprzejmych. Ale z pewnością specjalistów. Bo te akurat przewijam pod palcami, niby chcąc nie chcąc, ale jednak przewijając.
Próbuję jeszcze raz. Zamknąć, odinstalować, zablokować. Jak odwyk.
Bo wiem, że warto, że gdy nie istnieję - bardziej jestem.
Mam czas na książkę i więcej snu.
Na siedzenie na ławce przed domem, gdy Janek popisuje się jazdą na rowerku a Marysia sadzi mentosa, żeby sprawdzić, czy wyrośnie z niego mentosowe drzewo.
Na spędzenie Dnia Matki tylko z dziećmi a bez wyrzutów sumienia.
Na bycie. Tak na sto procent.
W moim przypadku to się sprawdza. Wystarczy mniej istnieć, żeby móc bardziej być.








2 komentarze:

  1. Przepiękny tekst. Jak ja Cię rozumie. Często się tak czuję. Pragnę zniknąć. Pragnę po prostu być i cieszyć się tym, co mnie otacza. Media omijam od lat szerokim łukiem i jest mi z tym dobrze. Staram się żyć, nie udawać, że żyję.

    Tekst warty przemyślenia, piękny, pełen mądrości. Brawo. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję pięknie:) Staram się, staram z całych sił oderwać od internetu. Patrzę i widzę nasze dzieci jakoś pełniej, i daje mi to tyle radości!:)
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń