wtorek, 3 lipca 2018
dzień po
Nie pierwszy już raz dochodzę do wniosku, że ten mój blogowy świat niezupełnie jest prawdziwy.
Każdy post, to z pewnością reakcja, wynik nagromadzonych emocji, które każą mi nazwać to, co widzę, czuję, co mnie ekscytuje lub wkurza, co za mną chodzi i tupie niecierpliwie, aż nie usiądę i nie napiszę. Czasem piszę, bo chcę sie czymś pochwalić, albo podzielić. A czasem - bo łatwiej mi uporać się z jakimś tematem. A innym razem, to właściwie nie wiem, czemu.
Blogowy post to jednak reakcja spóźniona, wstępnie już przemyślana - przynajmniej częściowo i w swych założeniach:) Dla mnie jednak jest pewnego rodzaju kreacją. Przez moja głowę przemyka tak dużo wniosków, spostrzeżeń, które układają się w zgrabną myśl, że ostatecznie czuję się upoważniona - przez samą siebie jednak - do tego, żeby je upubliczniać. Przy nadmiarze jednak tych właśnie eurek i złotych myślowych mrugnięć, nie nadążam spisywać, dokańczać, nazywać. Już dawno powinnam sobie była kupić dyktafon, zatrudnić asystentkę lub powiesić na szyi notesik i ołówek. Na sznurku. Skąd one wszystkie się biorą - jak dotąd, nie odkryłam. Życie domowe toczy się w pełni, a mnie ciągnie do klawiatury. Rozpoczynam więc pisanie posta, szybko i nerwowo, choć częściej jednak z błogością. I zatracam się w uwielbieniu instytucji blogowania, samozachwytów z tytułu poczucia bycia blogerka, czyt. osobą nie do końca zwykłą (przepraszam). Post dopieszczam, wykreślam przekleństwa i wstydliwości, ustawiam kursor w strefie optymistycznego i budującego zakończenia. Czasem nawet żartobliwego. Łączę koniec z początkiem, nawiązuję do - często zgubionej po drodze - myśli.
Dumna jestem, upubliczniam, odetchnę dwa razy i sprawdzam poziom zachwytu czytelników. Nie ma we mnie nic, z blogera prawdziwego, który pojawia się z nowym wpisem w poczytnych porach późnego piątku (choć kilka razy mi się udało, poza tym sama w piątki czytam więcej). Ani z tego, który w ogóle regularnie i z premedytacją publikuje treści chwytliwe, a co najmniej za takie przyjęte lub ogólnie za takie uznane... Ale liczbę wejść, przeczytań i odsłon sprawdzam. Czekam na komentarze. Wypuszczam powietrze.
A potem przychodzi u mnie to, co zwykle, po radosnym i budującym poście. Życie. Reguła, którą mogłabym śmiało nazwać syndromem dnia po. Bo dzień po przychodzi zawsze i niemal zawsze jest katastrofą.
Na mój wzniosły - jeszcze do dnia poprzedniego - nastrój, nadciągają chmury, Życie nie wydaje się już takie piękne, wiatr we włosach psuje fryzurę i nagle okazuje się złowrogi. Wizja słonecznych wakacji pod namiotem przypomina, że jestem przecież taka zmęczona i że znowu nie zdążę odpocząć. Dziecięcy śmiech drażni. Drażni optymizm innych. Mam wrażenie, że ciągle coś muszę, powinnam i że zupełnie nie wychodzi mi dewiza: wszystko mogę. Ja przecież nic nie mogę! Na nic nie mam czasu! Odbieram świat dokładnie odwrotnie, niż spisane dzień wcześniej słowa. Czytam je i mam ochotę usunąć. A czasem zupełnie zablokować widoczność bloga, zamknąć kram i strzelić focha. Czuję, że to, co napisałam, jest nieszczere, że wczorajszy zachwyt, zapewnienie walki, sukcesu, sypie się jak domek z kart, gdy tylko odejdę od laptopa. Jak ja w ogóle mogłam to napisać? Wstydzę się, że po wyznaniach o pełni szczęścia, narzekam i zrzędzę na wszystko. Niczym nie przypominam siebie z bloga.
I znów staram się opamiętać. I tak wracam w końcu do bloga, bo przecież w końcu znajdzie się coś, co mnie zachwyci. Jak sinusoida.
A może to czas, żeby odpuścić? Poskromić trochę tą chęć upubliczniania każdej emocji.
Pozastanawiam się. Do następnego posta. Póki co, wypuszczam powietrze.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
-
ON Obudziłam się dziś o szóstej. Dokładnie. Budzik łagodnie wyciągnął mnie z głębokiego snu, rekompensując moje własne zaskoczenie melodi...
-
Nie zaczęłam przygotowań. Nie kupuję światełek, ozdób, kokard. Nie myślę o świątecznym menu i nie kupuję prezentów. W moim kalendarzu nadal ...
-
Może mogłabym sobie ciebie wymyśleć? Ciekawe, że wcześniej na to nie wpadłam. Ponoć mam wybujałą wyobraźnię. Nie chodzi o wygląd zewnętrzny...
Wiesz, ja Cię bardzo dobrze rozumiem. Mam tak samo. To nie jest nieszczere, napiszesz post pełna radości i tam wylałaś swoje uczucia. Niech on taki pozostanie. Życie nie jest przecież usłane tylko pięknymi różami, zawsze pamiętam, że róże mają kolce. Czasami można napisać smutny post, wywalić z siebie wiele, a potem zaznać ulgi. Ten post również powinien pozostać tak smutny, jak uczucia, które nam towarzyszą w danej chwili. To jest piękna autentyczność i tylko takie coś jest w stanie pomóc nam, czy nawet innym. Świat jest coraz płytszy, potrzeba w nim prawdy. Pisz, ciesz się tym, że możesz to robić. Mnie bardzo ucieszył taki post. Bardzo szczery, pełen emocji i dający do myślenia. Takich postów potrzeba. <3
OdpowiedzUsuńNajserdeczniejsze uściski Ci posyłam. :)
Dziękuję Ci bardzo za tak piękny komentarz. Przed tą szczerością mamy czasem obawy, że zostanie ona nieodpowiednio odebrana przez innych. Na szczęście nie przez wszystkich, bo są jeszcze Osoby, które ją po prostu docenią. Dziękuję i równie serdecznie Cię pozdrawiam:)
UsuńAnia a ja to chcę przeczytać Twoją książkę. Odwiedzam niewiele blogów. Kilka zaledwie. W tym Twój. Lubię wracać do Ciebie bo opowiadasz tak, że ja to czuję. Weźże kup sobie gruby notatnik i pisz. Rozumiem tę potrzebę, podobnie ze zdjęciami :) I nie czuję się z tym źle, że wstawiam tylko te ładne. Lubię otaczać się ładnością :) Brzydkie kasuję od razu albo w ogóle nie robię :) I co z tego, ze ktoś może pomyśleć, że to stronnicze. Tak - podążam w stronę słońca cały czas ;) Buziaki! aaa to pisałam ja - Marta z Doliny Tęczy bo z mężowego kompa i nie chce mi się wylogowywać ;)
OdpowiedzUsuńAaaaach, normalnie wyczułam tem Twój komentarz, bo nie zaglądałam na bloga od początku urlopu, a dziś właśnie zajrzałam:) No mam już zeszyt wielki, piszę to tu to tam. Mam listy z Ameryki, które pisałam do mamy, ale z myślą, że kiedyś z nich powstanie COŚ. Planuję przemeblowanie w sypialni, żeby mieć swój kąt, swoje biurko przy oknie, przy którym będę pisać. Ale cały czas za mało czasu. Za mało dla siebie. Nie przestaję jednak myśleć, walczyć o ten swój czas. W głowie ciągle TE pomysły, niektóre zupełnie nierealne (jak np. otwarcie piekarni z ograniczonym asortymentem bułek, ciabat, bagietek i babeczek, koniecznie z kącikiem z kawą i książkami...). Wszystko przede mną. A wakacje pomagają ponownie w to uwierzyć. Wszystko przed nami, Marta:)
Usuń