O tylu sprawach miałam ostatnio napisać.
O tak wielu myślałam.
W ręce wpadały mi artykuły
o egoizmie
i altruizmie
o matkach
i patriarchacie
o tym, jak znaleźć swój kawałek podłogi
jak zadbać o siebie przez nicnierobienie
No tak, bo wszystko to, co powyżej, ostatnio właśnie chodzi mi po głowie.
Chciałam napisać piękny, wymuskany elaborat.
Zebrać materiały, rozłożyć na stole, bo naprawdę, jak znaki, z każdego magazynu, czy gazety, po którą sięgałam, wyskakiwały artykuły, które chciały mi pomóc.
Pomóc zrozumieć lub mnie uspokoić:)
Udało się?
hmm...z elaboratem niekoniecznie, bo wolę pisać to, co myślę, tak od razu, tu i teraz
a co do uspokojenia...:)
najpierw trafiłam na:
"Zdrowy egoizm jest altruistyczny" A. Gutek, Zwierciadło, nr 2, luty 2015
i
"Przejmij kontrolę nad swoim życiem" rozmowa z dr Pauliną Sobiczewską, Zwierciadło, nr 2, luty 2015
a propos...to nie temat miesiąca, zaznaczony na okładce magazynu przyciągnął moją uwagę (nota bene:"Zadbaj o siebie")
ale...
wyjątkowo seksowna i elektryzująca twarz
Matthew McConaughey
lubię go, naprawdę
ale to ujęcie... jego oczy...pomimo odbijających się w nich reflektorach...magnes
hmm....:)
nie, nie odbiegam aż tak bardzo od tematu
zdjęcie przystojnej męskiej twarzy i moje szczere przyznanie się do zachwytu nim
uznałam za zdrowy przejaw dbania o siebie i otaczania się tym, co lubię
a potem przeczytałam
"Nikt przecież nie zna nas lepiej niż my sami.
A gdyby potraktować siebie tak, jak traktujemy dziecko albo ukochaną osobę?
Przytulić, okryć ciepłym kocem, zabrać na spacer, posłuchać, co mamy sobie do powiedzenia?
Wzbraniamy się przed tym, bo można wtedy usłyszeć to, czego słyszeć nie chcemy."
i jeszcze...
"Przychodzi jakiś problem?
Nie narzekaj, tylko pozwól żeby przez ciebie spokojnie przepłynął.
Nie oceniaj, wszystko jest, jakie jest"
I tyle.
To takie proste.
Przynajmniej "prosto brzmi".
Nic na siłę.
I pomyślałam, że tak rzadko robię coś tak naprawdę dla siebie.
Oj wiem i zdaję sobie sprawę z tego, że wszystko, w co się szczerze angażuję, w domu, z dziećmi, czy w pracy, sprawia mi satysfakcję, czerpię z tego radość, czyli poniekąd robię to dla siebie.
Nie traktuję jako wyrzeczenie.
Ale te artykuły mówią wyraźnie, zadbaj o SIEBIE.
Więc zajrzałam najpierw w głąb mnie samej i trafiłam na cały wachlarz przeróżnych emocji, odczuć, a czasem i refleksji.
Zaczęłam od buntu. Że muszę wszystko ja, że cały dom na mojej głowie, że mam zbyt dużo obowiązków, jestem zmęczona, sfrustrowana, zestresowana.
A w dodatku to tu, to tam mówią, że tak naprawdę to jest "wina" kobiety.
To podobno my nie chcemy pozwolić pozostałym członkom rodziny, a przede wszystkim swoim partnerom, przejąć części naszych zadań. Wolimy same zająć się większością obowiązków, bo oni robią to gorzej, wolniej lub po prostu inaczej.
Zgadzam się z tym nawet, faktycznie wyprzedzam mojego Męża, nie daję mu szansy, jestem jak Zosia-samosia, ale wkurza mnie, że odpowiedzialnością za taki podział obarcza się kobiety. A mężczyźni po prostu tacy są.
Wolniejsi, zapominalscy, luzaccy.
Udają, że nie widzą, lub... po prostu nie widzą.
Ale to my mamy o tym myśleć, i tak wszystko robić, żeby nie za dużo zrobić.
Myśleć za siebie i za nich. Podzielność uwagi nie dość, że swojej, to jeszcze ich.
Kochanie, jeśli to czytasz, a zapewne przeczytasz, to...czytaj dalej:)
Nie narzekam na Ciebie, zresztą Ty wiesz...czytaj dalej..
Przy felietonie Hanny Samson w "Wysokich obcasach" ze strony czwartej, ulżyło mi, że tym razem nie pasujemy do opisywanego tam modelu. Początkowo myślałam, o! kolejny znak, kolejna podpowiedź, jak sobie poradzić z niesprawiedliwością tego świata wszelką, ale z każdym akapitem coraz bardziej współczułam bohaterkom. Zdałam sobie sprawę, że ja nie do końca się z nimi utożsamiam.
Samson pisze o patriarchacie, o tym, że mężczyźni mają większe szanse na rozwój, że mają nad nami władzę, ponieważ kobiety muszą godzić obowiązki domowe z karierą, podczas gdy mężczyźni mogą skupić się niemal wyłącznie na sferze zawodowej. Twierdzi, że kobiety, które chcą i mogą być matkami, nie mają równych szans w świecie stworzonym przez mężczyzn.
Jeszcze kilka tygodni temu zgodziłabym się, ba! może jeszcze kilka dni temu, kiedy we mnie wrzało, kiedy nadmiar pracy powodował, że miałam wrażenie, że z niej nie wychodzę.
Chodziłam niewyspana, przepracowana, a nieudolne próby wygospodarowania dla siebie kilkunastu minut w ciągu dnia wywoływały dodatkowe przygnębienie i złość. Nie cieszył mnie śmiech dzieci, niecierpliwiła każda dodatkowa czynność (a wiadomo, ile takich jest przy dzieciach).
A w takiej sytuacji, wiadomo, trzeba znaleźć winnego.
Ale to nie były normalne warunki, szczęśliwie brak równowagi między pracą a nie-pracą jest tymczasowy, minie, a, nota bene, dzięki paru słowom mojego Męża, łatwiej mi tą równowagę odszukać i złapać.
Mój B. ma niesamowitą umiejętność rozgarniania sprzed moich oczu chmury zawodowych trosk, kilka trafnych, oczywistych słów i robi się jasno. Tak ma od zawsze, czyli odkąd się poznaliśmy.
Zamykam laptopa, chowam do służbowej torby, zasypiam na sofie, przekonana, że to właśnie mi się należy.
Sen.
Praca może poczekać.
Nie, Samsonowej "..rewolucja..." mi niepotrzebna.
Po kolejnym artykule, rozmowach z innymi Mamami, lekturze ulubionych blogów, pojawiła się refleksja...zrobiłam krok w tył, za jakiś czas znowu.. i jeszcze jeden.
Powiedziałam na głos, o co mi chodzi, czego brakuje, i że nie lubię o tym mówić.
Wystarczyło!
Dzieciom pozwoliłam na odrobinę więcej, niż dotąd.
Nie, nie chodzi o więcej bajek, wariowania, czy ciastek.
Pozwoliłam na więcej...samodzielności.
I co? Nic im się nie stało! Nie zrobiły sobie krzywdy.
Wystarczyło tylko ugryźć się w język i czekać...
Okazało się, że Janek potrafi sam ubrać paputki, a Marysia przyszyć guzik!
Okazało się, że dam radę wytrzymać bez dzieci kilka dni, o czym pisałam w
poprzednim poście, i pomimo tęsknienia, ten wolny czas mnie cieszy i umiem go wykorzystać.
Staram się cały czas. Przypominam sobie, że ważna jestem ja.
I, o dziwo, to, co wcześniej wydawało mi się frustrujące, okazuje się lżejsze i łatwiejsze do rozwiązania!
Pozwalam sobie na więcej lenistwa i snu. Wolne piątkowe popołudnie spędziłam na zakupach, dwie pary butów, sukienka i spódnica - całkiem nieźle, prawda?:)
Dzieci z rozbrajającą szczerością wyznają, że jestem najlepszą mamusią na całym świecie.
No bo jestem!
I nie tylko mamusią, co zamierzam sobie udowadniać i uświadamiać od... tu i teraz:))