Nie do końca pojmuję, jak to działa w blogowym świecie, ale zauważyłam, że podatny jest na epidemie.
Jeden temat czasem potrafi przewinąć się niemal równocześnie przez kilka blogów.
Nie, nie krytykuję, stwierdzam.
I jakkolwiek daleka chciałabym być od podążenia za tą falą, tym razem ulegam.
Epidemii bycia mamą złą.
Nie dość, że złą mamą, to jeszcze mamą złą.
Weekend minął, ciepły, przyjemny, pracowity.
A ja? O dziwo nie ochrypłam, po tysiącu wykrzyczanych...
nie rób tak
przestań
ciszej!
zostaw to
daj mu spokój
poczekaj
nie biegajcie!
oddaj jej to!
nie teraz
ile razy mam prosić???
skończyłeś?
jedz!
odłóż!
no dalej!
idziesz?
ciszej!
Złość w dwie sekundy uderza jak tsunami i wypełnia mnie po brzegi.
Policzki pieką z emocji, zęby zgrzytają od gniewu, powieki szczypią od pierwszej łzy.
Tak bardzo chciałabym być mamą ciepłą, dobrą, spokojną...
O której mówią, że złego słowa na drugiego nie powie. Zawsze ma czas, pomoże, pokieruje.
Że zawsze uśmiechnięta, że chce się z nią przebywać.
Czy ze mną chce się przebywać? Dzieci kochają bezwarunkowo, ale wiem, że nie lubią, gdy podnoszę głos. Gdy wychodzę z siebie.
Bo czasem zauważą.
Jak to robić? Gdzie uczą być rodzicem udanym?
Czuję, że wystarczy kilka godzin, a moja nagromadzona wcześniej, wygrzana wiosennym słońcem, dobra energia spala się z hukiem.
Znajomi poklepują "to minie, wyrosną".
Ale ja nie chcę czekać, przeczekać. Chcę już być dobra, ciepła i spokojna.
Chcę tulić do snu miękkim głosem, miłością.
Czy to właśnie czują, gdy w końcu gaśnie światło?
A co ja czuję, gdy gaśnie światło? Jeszcze szum. I gorzki żal. Bo znowu za mało się starałam. Brwi strapione i skupione. Od jutra spróbuję od nowa. Jeszcze raz.
Mama moja mówi, że w końcu się udaje. Ale dopiero przy wnukach....
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
-
ON Obudziłam się dziś o szóstej. Dokładnie. Budzik łagodnie wyciągnął mnie z głębokiego snu, rekompensując moje własne zaskoczenie melodi...
-
Nie zaczęłam przygotowań. Nie kupuję światełek, ozdób, kokard. Nie myślę o świątecznym menu i nie kupuję prezentów. W moim kalendarzu nadal ...
-
Może mogłabym sobie ciebie wymyśleć? Ciekawe, że wcześniej na to nie wpadłam. Ponoć mam wybujałą wyobraźnię. Nie chodzi o wygląd zewnętrzny...
Ja też bym chciała być mamą jak z Twojego opisu! Zapytałam kiedyś córki jaką matką wg. nich jestem. Powiedziały że za mało uśmiechniętą i nerwową :/ Ale powiem Ci, że puszcza mi już ten stres, już jest o wiele lepiej ( ze mną ) niż parę lat temu. Choć do ideału hen hen, daleeeeko. Ech, ale mam nadzieję, że nie będę musiała czekać aż " do wnuków" ;)
OdpowiedzUsuńJa też odpuszczam o wiele więcej i częściej, niż jeszcze kilka lat temu, albo za ery SPRZED:) Ale wciąż zdarzają mi się dni, tygodnie nerwówki.
UsuńA co to warte? Te nerwy? Nic! ech...
Nie wiem, gdzie tego uczą Aniu, nie wiem, CZY w ogóle uczą. Ale ja niestety nie znam mamy idealnej i sama też nią niestety nie jestem, chociaż staram się, jak mogę.
OdpowiedzUsuńJesteśmy tylko ludźmi, nie robotami, które można zaprogramować na bycie spokojnym, cierpliwym, etc.
W każdym razie życzę Ci, aby udało się zrealizować plan jednak wcześniej, niż dopiero przy wnukach ;))
Dziękuję:) Zauważyłam, że im więcej skupiam się na samym fakcie wychowywania, tym gorzej to wychodzi. A jak siądę z czasopismem, kawą i zaglądam częściej do swojego świata, Ich krzyki wydają się mniej głośne, a i dzieciom zabawa idzie lepiej.
UsuńPrzetrwamy, takie my, jakie byśmy tam nie były:) I tak nas kochają:)
Aniu świat nie jest idelany I prawdziwa a nie idealna mama to wielka szkoła życia dla naszych dzieci. Też walczyłamz sobą aż wkońcu zrozumiałam że ja też mam prawo być zmęczona, rozdrażniona czy rozleniwiona. Dzieci w ten sposób uczą się też relacji i zachowania w takich momentach. Bo ani ich przyjaciele ani przyszli partnerzy też nie będą idealni :-) Gdy jest pełnia miłości to i tak to czują i lekcję z tego wyciągają
OdpowiedzUsuńP.S. Będzie lepiej :-) urosną, wyjadą a mamy spokojne będą tęsknić :-)
haha:) dziękuję i masz rację! powiem szczerze, że nie nigdy nie pomyślałam w ten sposób... i już trochę mi lepiej... a z tym tęsknieniem...staram się sobie przypominać od czasu do czasu, że czas biegnie nieubłaganie więc muszę nacieszyć się dziećmi, póki małe, i tym, co teraz w nich najbardziej rozkoszne:) niektóre przytulanki i słowa nie wrócą....ach...
UsuńBardzo ładnie to Dorota ujęła!
UsuńHa, to ja dla odmiany z konkretnym blogiem - pomocą przybywam. Od dobrych trzech lat śledzę losy tej fajnej rodzinki, podziwiam ich mamę (swego czasu sama ją w mailu zapytałam : "Jak ona to robi?" )
OdpowiedzUsuńMyślę, że warto, żebyś tam zajrzała. Dzieci maja 5 lat (siostra) i 3 lata (brat), więc chyba dokładnie jak Twoich. Mama nie pisze dużo (podejrzewam, że z braku czasu), ale wrzuca dużo zdjęć z komentarzem, które oddaja chyba wszystko. W tej rodzinie dużo robi się z dziećmi i dla dzieci. Przejrzyj np. blog od stycznia, ile pięknych chwil mieli :) Ciekawa jestem Twoich odczuć.
Tu adres: http://urodze-zycie.blog.pl/
Pozdrawiam
Monika
Na Ciebie jak zwykle mogę liczyć:) Nie wiedziałam nawet, że tu zaglądasz?:) Zajrzę, popodglądam. Dziękuję!:)
UsuńO matko! To ja dawno u Ciebie nie byłam! Gratulacje Kochana:) Cudowni chłopcy:)
Usuń