sobota, 2 czerwca 2018

mój dzień dziecka


Chciałabym, choć na krótko, móc wrócić do tamtego czasu, kiedy byłam mała i gdy byliśmy całą rodziną. Całą, czyli pełną, z mamą, tatą i bratem, bo psa nigdy mieliśmy. Mały Mateusz, w podskokach, w nieustannym ruchu, w krótkich czerwonych spodenkach. Mama cała w lokach, tata duży z wąsem. I ja. Chciałabym móc znowu iść z nimi po chodniku z betonowych płyt, ułożonych tak niedbale i nierówno, jak rozważnie trzeba było potem po nich biegać. I patrzeć na świat z dołu, z metra dwadzieścia. Iść za ręce. Naturalnie.
Albo móc znowu iść po ulicach, których dzisiaj już nie ma, bo zamiast nich jest centrum handlowe lub obwodnica. Przechodzić obok witryn, przy których kiedyś zawsze się przystawało i sklepów, do których szło się specjalnie przez pół miasta. Pieszo. Tylko pieszo. Po ciasteczka goplanki, na targ albo na lody włoskie, jedyne takie w Lesznie. Choć dzisiaj są tylko wspomnieniem.
I przez tą furtkę mojego wzrostu wrócić do swojego dzieciństwa... do babci ogródka z trzepakiem i domu z piwnicą pełną tajemnic i skarbów. Nacisnąć klamkę i znów tam być, jeszcze raz, na krótką chwilę, być dzieckiem.
Wrócić do naszego mieszkania w bloku, naszego domu, na pierwszym piętrze, bez domofonu. Słuchać Phila Collinsa z małego Grundiga, albo Glenna Medeirosa! Tata nagrywał je żywcem z telewizora na kasety. Odrobić lekcje przy biurku zrobionym z podstawy od maszyny do szycia, w moim pokoju z oknami na wschód, z oknami, przez które od dziecka wyfruwałam myślami i marzeniami.

Mam czterdzieści lat. Dwoje dzieci, którym to ja teraz układam ich przyszłe wspomnienia z dzieciństwa, którym zapewniam beztroskę i wymagania, bezpieczeństwo i zarys zasad. Jestem mamą, ale sama chętnie wracam do tamtych dni, gdy jako dziewięciolatka maszerowałam do szkoły muzycznej i pozdrawiałam mijaną po drodze wierzbę płaczącą. Była mojego wzrostu. Zdarzyło mi się przemycić dla niej wodę, w plecaku, bo taka smutna i mała stała w tym parku przy Estkowskiego. Miałam swój świat, wyobraźnię, która zdecydowanie przerastała jej właściwą definicję. Miałam wyimaginowaną przyjaciółkę, dzięki której nigdy nie byłam sama. Mówiłam do niej, całkiem na głos. Teraz są blogi, komórki, snap twittery. Ja miałam niewidzialną ją. I - już wtedy - potrzebę dzielenia się myślami. Dopiero teraz, po tylu latach, spotkałam tą właściwą, przyjaciółkę od serca. Warto było czekać.

Cudownie jest być dzieckiem. Choć docenia się to tak późno, dopiero, gdy czas beztroski mija bezpowrotnie. A to przecież nadal my, tam w środku, to ciągle my, ci sami, co trzydzieści lat temu.
Nie zatrzymamy czasu. Nie podlewamy drzew w parku wodą przyniesioną w  tornistrze.
Ale... dzisiaj czuję, że nie powinnam się zatrzymywać. Wiek, świadomość, to nadal niewystarczające argumenty za tym, żeby odpuścić, usiąść, machnąć ręką. To przecież nadal ja! Może czas najwyższy przypomnieć sobie wszelkie życiowe szaleństwa, jaką dały mi frajdę, czego nauczyły, a czego zupełnie nie. I dobrze. Nadal odruchowo robię i mówię rzeczy, których później po dorosłemu żałuję. Bo nie wypada, bo nie zostałam zrozumiana. Ale na to nie ma lekarstwa. Odruch i spontaniczność  pozostaje. Otwartość i szczypta naiwności. Już tak mam i nic nie zamierzam na to poradzić.

Z drzewami co prawda nie rozmawiam, ale myśli marzenia nadal mi przez okna wyfruwają...




3 komentarze:

  1. Pieknie napisalas, ja tez czesto sobie wspominam dziecinstiw i widze, ze mimo naszych wysilkow i prob, nasze dzieci juz jednak dorastja w zupelnie innych czasach i wiele z tego, co my wspominamy z taka nostalgia , jest dla nich niezrozumiale. No ale trzeba mimo wszystko tworzyc im te wspaniale wspomienia , tego beztroskiego czasu w yciu kazdego czlowieka. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, dorastają w innych czasach, myślę, że trudniejszych. Ale to, co najważniejsze, pozostaje niezmienne, rodzina, zdrowie, miłość i wsparcie.
      Pozdrowienia:)

      Usuń
  2. Beztroskie dzieciństwo to ważna baza na całe życie :-)

    OdpowiedzUsuń