Dziś jestem rannym ptaszkiem.
Jest siódma, B. śpi, przysiadłam przy oknie w Sowiej Dolinie, przede mną, prawie u stóp, dachy Karpacza, choć na pierwszy plan dumnie wysunęły się świerki, brzozy i buki. Wspominam wczorajszy cudowny dzień z moim Mężem. Rzadko nazywam go per mąż, hmmm...niech będzie, z moim Kochaniem. Odkąd go poznałam, każdy dzień jest wyjątkowy. Ale mija szybko, czasem niemal niezauważenie. Dlatego staramy się od czasu do czasu wybyć. Dzieci - z większym lub mniejszym entuzjazmem - zostają u babci. My - spędzamy czas bardzo razem i robiąc to, co oboje kochamy.
Pomysł na weekend we dwoje musiał się pojawić, bo w tym roku wyjątkowo wcześnie byliśmy już...po urlopie. Wakacje w Szwajcarii w sierpniu były już tylko wspomnieniem, a nasz apetyt na podróżowanie i wyrwanie się z domu nigdy nie mija:) Dlatego z przyjemnością planowaliśmy romantyczny wyjazd na parę dni Romantyczny, nam akurat, zupełnie nie kojarzy się z pakietem weekendowym w spa:) Myśleliśmy o podróży intercity do Gdyni, bo przecież nie trzeba zawsze autem. Albo samolotem na lotnisko do Frankfurtu i...zwiedzanie samego lotniska, obserwowanie startów i lądowań, samoloty to jedna z pasji mojego B. Ostatecznie wizja górskich wędrówek, zupełnie niedaleko, buty trekkingowe, słońce i widoki - przecież to uwielbiamy!:) Cel - Karpacz. A gdy trafiłam jeszcze na stronę pensjonatu Sowia Dolina - buzia śmiała mi się przez cały tydzień:)
O Sowiej Dolinie napiszę osobno, bo miejsce jest po prostu cudowne, bardzo miła Właścicielka, zresztą, wystarczy zajrzeć na ich stronę:)
Dziś jest bezwietrznie, tak też było wczoraj. Słonecznie, rześko, ale przyjemnie. Pomyślałam, Śnieżka? Spoko. Chodziło się, zdobywało wzgórza, wzniesienia, czarne szlaki.
No tak, ale to było dwadzieścia lat temu! W dodatku wspinałam się z bólem głowy, któremu towarzyszyły hasła nie do końca związane z euforią i zachwytem. Zdarzały się momenty, nawet całkiem długie minuty, że zamiast krajobrazów, widziałam tytuły przyszłych postów (zboczenie blogera??)
pot i łzy
trzy godziny zadyszki
wstyd!
krok po kroku, krok po kroczku, idą święta (??? to musiała być już chwilowa niepoczytalność)
Na szczyt dotarłam tylko dzięki mojemu kochanemu B. i - Ewie Chodakowskiej:) Na finiszu miałam wrażenie, że nie idę sama, co dosłownie widać na zdjęciach:) - a w przenośni - że moje ja podzieliło się na fizyczność, umysłowość i oddechowość. W głowie miała słowa Ewy: twoje ciało może więcej, niż podpowiada ci umysł. I tak faktycznie było! Oddzieliłam głowę od reszty, zwłaszcza mięśni nóg, które postanowiły boleć jak cholera. Niech idą, robią te krok po kroczku. Z głową było lepiej, po dwóch paracetamolach, kupionych w kącie z pamiątkami w Schronisku Dom Śląski. Ale najgorzej było z płucami, tętnem, oddechem! Czułam łomot serca, jakby miało zaraz wybić się i dać chwycić w garść. Gdzieś poprzez tą kłótnię moich zmysłów z każdą fizyczną cząstką ciała, udało mi się usłyszeć spokojny głos B. i poczuć jego wielką, ciepłą i silną dłoń. Z takim spokojem, pomimo wszystko, doszłam na szczyt Śnieżki, dumna z siebie jak nigdy:)
Fakt, wybraliśmy trudny szlak, od samego początku, ja, po kilku razach na rowerze, wiedziałam, że zabrakło porządnej rozgrzewki, że kondycja kiepska, że moje tętno mi nie pomaga i góry z migrenowym bólem głowy się nie lubią.
Ale!
Było warto. Naprawdę poszłabym jeszcze raz. Bo oprócz głowy, namiastki mięśni (choć i tak nie zdawałam sobie wcześniej sprawy z istnienia co poniektórych) i zadyszki, niosło mnie po tych górach serce. Obecność ukochanej Osoby obok, nawet milczeniu pokonywane setki metrów i kolejne kilometry, chwytanie się za ręce na widok gór, przystrojonych październikową paletą barw...aż trudno to opisać...Przyroda jest fascynująca, a na naszym trudnym szlaku, oczarowywała każdego. Fragment od schroniska "Nad Łomniczką" do Domu Śląskiego - zobaczcie niżej. Feeria barw.
Przecudnie Pogoda jak na zamówienie i piękna złota jesień Wasza :-)
OdpowiedzUsuńNasza, nasza, było tak cudownie, że już planujemy kolejne wypady. Takie nasze ponowne podróże poślubne:) Zresztą wszystkie są po-ślubne....:)
UsuńOj, jak cudnie!!! Ale Wam zazdroszczę! :)
OdpowiedzUsuńA ja już z westchnieniem wspominam...ale będą kolejne:)
UsuńPięknie. Strasznie za górami tęsknimy. Szczególnie tymi jesiennymi. Przyjemnie jest chociaż popatrzeć na takie cudne zdjęcia :) Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńSerdecznie witam:) Góry to i nasze tęsknoty. Może i wspinam się z wieczną zadyszką, ale widoki i bycie tam, zwłaszcza razem, to coś, co kochamy:)
UsuńJak w góry to tylko w październiku, zawsze to wiedziałam, takie kolory że dech zapiera! Piękna wycieczka! Odwiedziłam w miniony weekend Czeską Szwajcarię ale jeszcze wszystko tam w większości zielone, zazdroszczę, że miałaś więcej szczęścia, pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńSłyszałam, że Czeska Szwajcaria jest piękna, zresztą widziałam jej trochę u Ciebie:) I faktycznie mieliśmy szczęście zobaczyć barwy jesieni tak intensywne, do mojej miejscowości "docierają" dopiero teraz, ale już wygaszone... Pozdrawiam ciepło:)
UsuńMiałaś rację, umiesz się rozpisać - i to jak! Ostatni akapit i fragment o pokonywanych w milczeniu kilometrach, a obok ukochana osoba zadziałał jak balsam, bo w sierpniu przeżyłam dokładnie to samo w Beskidzie Niskim, choć pewnie jesienią jest piękniej. Świetne zdjęcia - zazdraszczam jak diabli! Pozdrawiam i na pewno będę tu częstym gościem :)
OdpowiedzUsuńCieszę się i witam Cię serdecznie u siebie:) Rozgość się:)
Usuń