środa, 9 marca 2016

Zagroda Południowa

Może nie dziś powinnam o tym pisać, to znaczy o Nich.
Bo post miał być z tych raczej pogodnych.

Kolejny raz zaciskałam dziś zęby, pakując zakupy przy kasie, unikając wzroku Pani, która chyba jeszcze dzieci nie ma, choć nasze z takich akcji dobrze już zna. Ale ja wyjątkowo jakoś nie mogę do takich przywyknąć. Maria i Jan, dzieci moje, pękając ze śmiechu, bez żadnego właściwie powodu, czyli z każdego powodu, rozpracowywały ruchome drzwi w markecie. Drzwi reagowały na Marysię - otwierając się i zamykając, nie reagowały na Janka, bo wzrost widać ma dla nich nie wystarczający. Ale to oczywiście nie przeszkadzało mu dać się im "przyłapać", czyli dać się zamknąć. Czekałam, aż drzwi przyskrzynią mu rękę lub palce. Dwa razy odrywałam się od płacenia, żeby go ratować, zostawiając portfel, kartę w terminalu, kluczyki od auta na samym wierzchu. I resztki sił, bo rozpacz tuż tuż. Na szczęście zdążyliśmy wyjść ze sklepu zanim dzieci zaczęły tarzać się ze śmiechu po podłodze.
Za każdym razem podobnie. Ale ja przywyknąć nie mogę. Tym bardziej do przymykania oczu, moich, bo "przecież to dzieci jeszcze są", "w sumie nic złego nie robią", "się spinam za bardzo".
No nie. Nie spinam się. Tylko w głowie mi się mojej trzydziestoośmioletniej nie mieści, żeby dzieci - lat cztery i siedem - tak się zachowywały i odzywały. Ja w ich wieku.... A są to dzieci nasze, czytaj rodzina nie patologiczna, rodzice zgodni, pracujący za dnia, nie więcej, niż 8 godzin, nie kłócący się i rozumni. Spędzający z dziećmi czas, czytający bajki, układający puzzle i odpowiadający na naprawdę spory procent pytań w stylu "a którędy pani fryzjerka chodzi do pracy i po co ma niebieski sweter dzisiaj?". Czyli rodzice z gruntu normalni. Bardzo świadomi tego, co się dzieje, choć ciągle nie bardzo ogarniający jakim to się dzieje cudem.
No jakim cudem ONE te nasze najkochańsze są czasem aż tak nie do zniesienia??
Wpadają w głupawkę, śmiechu-chichu i zapowiedź najgorszej kary (no, powiedzcie mi czego to się teraz dzieci boją? no czego?) wywołuje u nich kolejną falę dzikiego śmiechu. Boki zrywają.
Do tego stopnia, że ja mam już na ustach pianę za złości, choć równie dobrze mogłabym się tak z nimi pośmiać do rozpuku. Serio.
Już PO wiem, że mój głos podniesiony nic nie daje w TAMTYM momencie. Ja się spalam, one dalej boki zrywają. Nic nie działa. Groźby, że bajek jutro nie będzie? Że słodyczy nie będzie? Telefonu ani tableta nie zabronię ani nie zabiorę, bo rzecz jasna takich nie mają, ani nie używają. To odpada. Na krótko działa akcja pt. zatrzymanie samochodu podczas jazdy - jeśli stan euforii dziecięcej osiąga szczyt naszej wytrzymałości - i groźba wysadzenia. Płacz się wtedy pojawia dramatyczny. Rozpacz w głosie i prawdziwe słone łzy. Zwłaszcza, gdy otwieram drzwi i zapraszam na zewnątrz. Oczywiście ostatecznie je zamykam, i zanim zrobię ćwierć kroku z powrotem do moich, zabawa wewnątrz auta rozkwita na nowo.
Wizja tegorocznych wakacji letnich zaczyna kojarzyć mi się z płatnym koszmarkiem.

Mam dość spore podejrzenia, że to my robimy coś nie tak. My, rodzice. Jesteśmy za mało konsekwentni, za bardzo pobłażamy, po prostu kochamy. Choć, gdy próbuję porównać siebie do innych mam, wydaje mi się, że jestem dość wymagająca i zasadnicza. Ale chyba ciągle za mało. A z punktu widzenia mojej mamy - jestem całkiem miękka:)

Właściwie miałam napisać słodki post o dzieciach z ...Bullerbyn.
"Dzieci z Bullerbyn" to hit ostatnich tygodni. Książka czytana niemal co wieczór przez B., rytuał pożądany i uwielbiany. Historia Lasse, Bosse i Olle, Lisy, Anny i Britty. Bullerbyn podzielone na Zagrody. Do dziś pamiętam wybrane fragmenty i mnie samą, kiedy w wieku lat sześciu czy siedmiu marzyłam o przyjaciółce, do której przeciągałabym liściki po sznurku, z mojego okna do jej. O gałgankach i szmacianej lalce w mini kołysce. Cieszy mnie ogromnie, że nasze dzieci nie mają na półkach pięciu lalek Barbie i transformersów. Czy jak to tam się mówi.
I że potrafią cudownie śmiać się przy "Dzieciach z Bullerbyn". Utożsamiają się z bohaterami, porównywały książkę z filmem o tym samym tytule, który leciał akurat w telewizji, Janek siedział przed ekranem trzymając ją w rączkach, co wyglądało przekomicznie. Jakby potrafił czytać i śledził rozdział za rozdziałem rozliczając wersję filmową z każdego dialogu w książce.
Podpowiedziałam im, że my również mamy swoje Bullerbyn. Nasz dom, to zagroda południowa, zaraz obok - w środkowej i północnej, mieszkają ich ukochani sąsiedzi - dwie pary rodzeństw, którzy idealnie wpasowują się w klimat przygód dzieci z książki. Jedna wielka banda ciekawych osobowości, przyjaźnie, spory i wspólne przygody.

Wiem, że nie tylko my borykamy się z trudami wychowywania. Dużo rozmawiam z innymi mamami, rodzicami, ich relacje są niemal identyczne. Czyli jesteśmy normalną rodziną. Mamy normalne dzieci. A czas zakupów w stresie, kłótni o wszystko i głupawek w końcu minie. I zrobi się cicho i pusto. I tęskno za tym hałasem dzieciństwa własnych dzieci. Tak mówią.
Więc staram się. Oj staram, naprawdę, być świadomą mamą, łapać te przysłowiowe chwile i przywyknąć do dziecięcych wygłupów (choć w domu nazywam to durnieniem). I gdy tak o tym piszę, zaczynam wierzyć, że właściwie, to jest cudownie, a wspomnienie dzisiejszych zakupów za chwilę okaże się tylko zabawną historią.
I znowu będę cieszyć się na wakacje pod namiotem, nad jeziorem w górach:)
To moje matczyne rozrzewnienie potrwa do jutra rana.
Bo każdy ranek to nowe wyzwanie. Nowy rozdział. Emocje sypią się garściami. Znane dotąd dziecięce fochy zmienią barwy na intensywniejsze. Jak w "Dzieciach z Bullerbyn". W wersji live.


Aniu pozdrawiam:)
Asiu ściskam:)


 
 
 

10 komentarzy:

  1. Hej,
    może narażę się na krytykę Twoją albo innych komentatorów, ale co mi tam. Chcę powiedzieć, co myślę. Moim zdaniem takie zachowanie w supermarkecie lub gdziekolwiek indziej jest niedopuszczalne, i wcale nie musi mieć miejsca i wytłumaczenia "bo to są dzieci". Ja takich sytuacji nigdy nie miałam, nie mam i myślę, że mieć nie będę. Niestety tak jak piszesz w poście, to poniekąd wina rodziców. Nie wiem czy bym dzień JEDEN wytrzymała, gdybym miała takie sytuacje jak ty, czy to w supermarkecie czy w samochodzie. Ludzie, ciśnienie miałabym podwyższone chyba na maksa, wykonczyłabym się i nie dziwie się, że ty też w tych momentach możesz czuć się :( tak. Ale one ci się smieja w twarz. Widza doskonale, ze cie to denerwuje. Gdzies popelniliscie błąd, gdzie nie wiem. Mój Dawid od zawsze wie, po co się idzie do sklepu, jak się należy tam zachować. Zamiast głupotami, pomaga wkladac towar na ladę i z powrotem do koszyka itd. Dawid zna kilka zasad, stosuje się do nich i problemów nie ma. Ja nie znam Waszego życia, waszych tych codziennych momentów. Wiec nie będę mieć dla ciebie złotych rad, oprócz tych dwóch - Ania, tak nie może być że dzieci tak się zachowują i tym samym ty się musisz tak denerwować (zupełnie to rozumiem, tez by mnie szlag trafil), i może sięgnij po książki o wychowaniu, madre książki. Musisz działać, bo inaczej to się będzie ciagneło, potem będą tak samo zachowywać się w wieku dojrzewania, jeśli nie gorzej.Oczywiscie nie krzykiem, nie karami. Spokojem, rozmową, może konsekwencjami. Pochwałą. Mowienie, ze kiedyś będzie pusto i cicho, jasne , każdego to spotka, bo wszystkie dzieci wyfruną z domu, tylko powiedz mi dlaczego do tego momentu jakaś kobieta ma znosic te setki tysiące sytuacji, jak ty, podczas gdy druga tego nie musi.
    PS. To nie tak, że Dawid to chodzący ideał, bo tak go "wytrenowaliśmy". Oczywiście, ze zachowuje się jak typowy 5- latek. Ale w konkretnych sytuacjach, jak jazda autem czy zakupy, zna zasady i zachowuje się jak należy. Jest dużo dużo lżej.
    Pozdrawiam goraco.
    I pamiętaj - tak być nie musi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Cieszę się bardzo, że napisałaś, że pokiwałaś nam trochę palcem. Nie będę się bronić, bo oczywiście masz rację. Choć powiem tylko, że nasze dzieci też znają zasady, sytuacja opisana przeze mnie nie jest codziennością, ale - wystarczy raz na jakiś czas, żeby mieć takiej dość:) Marysia i Janek dostają listy zakupów, mówią pięknie "dzień dobry", "dziękuję", "do widzenia". Wyciągają zakupy na taśmę przy kasie i odprowadzają wózki na miejsce. Ale wystarczy, że jedno ma bardzo dobry humor, co podchwytuje drugie i jest impreza:) Nasze dzieci są po prostu śmieszkami, a gdy wpadną na rozchichotany nastrój, nie można ich zatrzymać. Powiem jeszcze tak: uważam, że w niektórych sytuacjach, z jednym dzieckiem jest zdecydowanie łatwiej, niż z dwojgiem. Nasze dzieci osobno są po prostu cudowne. Potrafią same się bawić, zająć, poopowiadać o sobie, no, idealnie jest. Gdy są razem, również się dogadują, ale czasem wystarczy jedno spojrzenie... rozumieją się bez słów i wtedy właśnie tak trudno jest je zatrzymać. Może faktycznie za mało z nimi rozmawiamy o zachowaniu, więcej karzemy i wzdychamy, że wytrzymać z nimi nie można. Chętnie spędziłabym trochę czasu z magiczną wróżką, która podpowiedziałaby mi jak mam zachować się w danej chwili, co mówić, a czego nie. Takich wróżek nie ma. Mądre książki wpadają mi w ręce, stosujemy metodę plusów, minusów, obowiązków. Ale codzienność goni tak bardzo, że często orientuję się już PO, że nie tak miałam zareagować.
      Wiem, że są mamy spokojne i dzieci ułożone. Nasze staramy się wychowywać na takie. Naprawdę się staramy.
      Pozdrawiam Cię ciepło i mam nadzieję, że u nas też uda się w końcu dojść do tego "lżej", szybciej, niż później:)

      Usuń
    2. No tego Ci zyczę :) Jak najmniej nerwów.

      Usuń
  2. Aniu Jakbym widziała akcje z moimi dzieciakami kilka lat temu. Każde dziecko jest inne Moje kompletnie różne Te same metody wychowawcze zupełnie inaczej działają na każde inne dziecko. Nie ma reguły.
    Jasne zasady i dużo miłości i cierpliwości i bedą z nich ludzie ;-)
    Pozdrawiam serdecznie
    PS moje nastolatki potrafią się dalej tłuc w aucie na szczęście Mati jeździ już z przodu ufffff

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki:) Pracujemy nad tym, wczoraj Marysia naszeptała Jaśkowi co trzeba i sprzątali pokoje aż miło:) Do tego opróżniona zmywarka i umyte wszystkie drzwi w całym domu! Całe szczęście - bo jutro mamy urodzinowych gości:)

      Usuń
  3. Aniu, masz super dzieciaki. Do tego zdrowe, bo jak mówi moja babcia: "jak rozrabiają, znaczy że zdrowe". Dzieciaki będą rozrabiać, taki ich urok. Naszym zadaniem jest postawić im granice, których przekraczać im nie wolno. U nas jest to bezpieczeństwo. Nie tylko chłopców, ale także innych ludzi. W domu też są wprowadzone jasne zasady, chłopcy o nich wiedzą, ale taka natura człowieka, szczególnie małego,że czasami musi sprawdzić na ile te zasady można nagiąć, a może i złamać. Masz dwoje dzieci, a to już jest zespół. Jedno dziecko łatwiej ogarnąć, przynajmniej na początku. W zespole natomiast zawsze lepsza zabawa, więc oni będą kombinować i Ciebie testować. Jak każda Mama chcesz żeby byli bezpieczni i to pewnie jest granica Twojej tolerancji ich wybryków. I tego się trzymaj :) Uściski przesyłam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:) No właśnie, te granice, najpierw trzeba je postawić sobie, a dalej dzieciom. I trzymać się ich z całych sił, nawet, gdy ich brak:)

      Usuń
  4. Swoich dzieci jeszcze nie mam, ale rodzeństwo uczyniło mnie ciocią i głównie od siostry wysłuchuję niekończących się litanii i lamentów podszytych zdziwieniem, że jak to miały oto być dziewczynki urocze, grzeczne i słodke, a jedna przy bankomacie drze się na cały głos: "dawaj kasę ściano!!", zaś druga z miną czołgistki piąchą zdobywa wszystko co jej się należy. 4-letni bratanek lubi się czasem położyć w sklepie na posadzce i testować uszy klientów, bo akurat mam nie chciała kupić mu pięciu kinder niespodzianek. Rodzice normalni, świadomi, książeczki czytają na dobranoc, bawią się ze swoimi pociechami, więc o co chodzi? O to chodzi, że dzieci wiedzą, że MOŻNA, najwyżej potem się poniesie jakieś konsekwencje, phi, kto z nas o tym myślał, gdy miał 4 lata na karku:D

    OdpowiedzUsuń
  5. 4 lata to mogę zrozumieć, ale 7! "Za moich czasów" to było nie do pomyślenia:) Tak drastycznych scen, o których piszesz, w naszym życiu na szczęście nie ma:) Ale i tak brakuje dzieciom powściągliwości emocjonalnej... że tak powiem...

    OdpowiedzUsuń