Rzadko się zdarza.
Dzisiejsza wyjątkowo piękna.
Słoneczna, jasna, jesienna.
Zaraz spacer i wyprawa do lasu.
Staram się napisać co nieco, poczytać.
Szkoda, że nie da się zanotować atmosfery naszego domu w takie leniwe ( z pozoru) niedziele.
Marysia siedzi obok mnie i robi bransoletkę z tych niby chińskich, trujących kolorowych gumek.
Nakłada jedną po drugiej na ogromny widelec.
Zabawę poprzedziły długie poszukiwania odpowiedniego pudełka, do przechowywania nowych kolorów.
Oczywiście to idealne było brudne w zmywarce. Ale M. chciała właśnie TO.
Cały czas mówi do siebie. Podśpiewuje. Marszczy brwi. Moje skupienie ucieka co chwilę, bo trudno mi się wyłączyć. W pół minuty jestem zniecierpliwiona. Niedokończone myśli urywają się i odfruwają...
Bo to miała być moja chwila na zatrzymanie.
Uspokojenie oddechu.
Na siedząco.
"A do jakiego lasu pojedziemy?
O! znowu mam odblaskową! Przed chwilą była, i teraz znowu ją nakładam!
A pojedziemy z Jankiem?
Na jutro mamy przynieść do przedszkola ziemniaki. Dwa.
Na jutro mamy przynieść do przedszkola ziemniaki. Dwa.
Możesz mi Mamuś nałożyć nowe kolory?
Mogę wziąć 3? (ziemniaki).
Mama - następne!
Zobacz jaka ładna! Wezmę ją jutro do przedszkola..."
Odfrunęły...
Pięknie będzie jak sobie poczytasz te rozmyślania za kilka lat. Moi siedzieli nad puzzlami i te niekończące się rozmowy i pytania. Potem się tęskni :-)
OdpowiedzUsuń:) dlatego to wszystko zapisuję, bo chyba nie uwierzyłabym po czasie, że się dało:)
OdpowiedzUsuńchoć podobno i tak najciekawsze przed nami:)