Marysia właśnie zsunęła się z łóżka na podłogę. We śnie.
"Mamusiu bo ja lubię tak leżeć na brzegu, wtedy widzę was jak sobie chodzicie"
Położyłam się obok Niej, szepcząc moje ulubione zdrobnienia, Słoneczko, Kruszynko, Aniołku.
Jan na brzuszku obok, z otwartą buźką, równo oddycha.
Śpią w tym samym łóżku. Jeszcze się nie kopią.
Choć tak naprawdę mam dziś jeden z tych markotnych, marudnych wieczorów...
Plączę się po domu narzekając w cichości pod nosem, bo nie na głos, za czymś nie nazwanym, ale innym od tego, co mam.
Wyobrażam sobie niby złote góry.
Porządek, ciszę, dużo czasu.
Książkę, dobre wino, dobrą muzykę, koc i sofę.
Tematy zamknięte. Pranie nie czeka na powieszenie, obiad nie czeka na ugotowanie, dekoracje nie czekają na ułożenie.
Jak to wszystko zależy ode mnie samej.
Naciskam gruby czarny przycisk REWIND...
Schudłam ostatnio 2 kilogramy, co widać i czuć:) I słychać! Mówią, że w ramionach mniej, w talii.
Spodnie mnie nie cisną, brzuch mniej spuchnięty, buzia się śmieje.
W najbliższą sobotę rodzinna impreza z tańcami. Jakimś cudem - to do mnie po prostu nie podobne - kilka tygodni temu udało mi się znaleźć idealną małą czarną (nie wspomnę już o malinowo czerwonym ciepłym zimowym płaszczu...cudo!).
W moim przypadku posiadanie kiecki na tego typu imprezę, sporo przed czasem! to już 90% udanej zabawy. W dodatku będą tam Osoby, z którymi widziałam się te 2 kg temu, więc mam nadzieję zrobić dobre wrażenie (dodatkowe ćwiczenia i biegania ma podkreślić efekt:) ).
Pranie owszem, czekało od rana, ale już wisi. Rozpędzona natłokiem marudnych myśli mechanicznie wykonuję codzienne czynności. Jedynie żelazko tęskni, za ciocią Olą. Ja za nim nie. Trudno.
Dynie.
Mam trzy! Podarowane. Przywiezione w bagażniku, leniwie, ociężale, jakby na boku, wyczekują na ganku.
Wymieszane z kominowym dymem październikowe powietrze, kasztany i nieśmiało żółknące liście przy piątce, do dla mnie sygnał do obmyślania jesiennych i sporo-przed-haloweenowych dekoracji.
Zapalam tea lighty, latarenki i patrzę jak migoczą na tarasie.
Już nie chcę narzekać. Szkoda czasu.
Mam tyle planów, a ciągle znajduję wytłumaczenie, usprawiedliwiam się sama przed sobą.
Jak by tu zamienić ten mój słomiany zapał w działanie?
Narzekam, że dzieci absorbują, że przy Nich nic się nie da.
I miotam się między czasem Im poświęconym, na spacer, zrobienie pysznych składanych kanapek z szynką, którą specjalnie dla Nich kupiłam, domowej roboty wafle, przełożone masą czekoladową wg przepisu mojej Babci
a chęcią wieszania firanek w kuchni, bo okno gołe czeka trzeci dzień,
przeczytania wywiadu z Tomkiem Kotem w Zwierciadle
bycia uśmiechniętą, kreatywną, zabawną dla Nich właśnie.
Minuta za minutą leci, czas kolacji, kąpieli mycia zębów i paciorka.
Czyta B. Układanie się do snu rozciąga się w nieskończoność.
Ogromna porcja wspólnych śmiechów i pisków.
Głupawka nasza przez niedowierzanie, że to wszystko dzieje się naprawdę:) Że to setny taki wieczór, a przed nami jeszcze ich tysiące.
Dzieci zdziwione, że o standardowej porze mają zasnąć (rano będą zdziwione, że znowu ich budzimy...),
a my zdziwieni, że mają pretensje i żale.
Jakbyśmy nie mogli się w końcu do tego przyzwyczaić i przyjąć jako normę?
Byłoby łatwiej:)
Bo przecież kocham to wszystko nad życie!
Na to czekałam, tak długo szukałam.
Znalazłam, są, ukochani, wypełniają całą mnie, każdą chwilę.
Kim ja bym była bez nich? Do kogo zrywałabym się po pracy?
Dla kogo szykowała zdrowe przekąski, wymyślała cel kolejnych podróży, drukowała plansze z literkami do nauki pisania?
Wypełniają cały mój czas, myśli, ale przecież tak bardzo tego pragnęłam, jestem z tych, którzy nie muszą piąć się po szczeblach kariery. Dam radę bez nadgodzin, częstych służbowych wyjazdów.
Chcę być z nimi.
Jestem dla nich.
Wspaniała gromadka :-) Nic tylko łapać chwile..
OdpowiedzUsuńTeż co dzień zastanawiam się, jak przekuć to zastanawianie się w działanie... Zaliczam przypływ chęci, nabieram wiatru w żagle, nakreślam plan działania, a potem znowu skrzydła opadają :(
OdpowiedzUsuńPięknie tam u Was. Bardzo po mojemu :)
Udanej imprezy i oczywiście piorunującego wrażenia (o ile nie siły rażenia), coby pospadali z krzeseł i szczęki zbierali z podłogi! ;)
Pozdrawiam!
Dziękuję Aniu:) Z tymi skrzydłami to skojarzyło mi się tak miło...że my - mamy - jesteśmy trochę jak anioły, które czuwają non stop, nawet, gdy Oni nie widzą. Oni skrzydeł nam dodają, ale i dzięki Nim nam te skrzydła opadają czasem:)
UsuńFajnie być aniołem, mimo wszystko:)
Miłego dnia wszystkim ANIOŁOM!:)
Masz rację, miło być aniołem, nawet wlokąc swoje skrzydła za sobą z niemocy :) Swoją drogą - my - Anie - musimy mieć w sobie coś anielskiego, skoro nawet te dwa słowa są do siebie podobne ;)
UsuńJa też tak uważam. Szkoda, że jednej z nas nie udało się być nim na ziemi dłużej:(
UsuńWięzi. Miłość. I skądś się nadle siły pojawiają, by kolejny dzień ponieść. Nie dla siebie. Dla nich. Hm.
OdpowiedzUsuńUwielbiam świece. Nic nie daje takiego uroku jak one wieczorami... Naprawdę śliczny masz taras.
Pozostaje mi życzyć Ci udanego sobotniego wyjścia i dobrego weekendu.
Dziękuję za wpis:)
UsuńPędzę się szykować, co najmniej jakbym szła na wesele:) Udanego słonecznego dnia wszystkim, a wieczorem zapalcie sobie kilka świec - jesienny nastrój bardzo sprzyja romantyzmowi, mimo wszystko, prawda?:)